Wincenty Różański (1938-2009).
(Witek) nació en 1938 en Mosina cerca de Poznan, Polonia. Estudió literatura polaca en la Universidad Adam Mickiewicz de Poznan. Trabajó en varios oficios, incluyendo la construcción, como librero en la Casa del Libro, con marionetas, actor Teatro y en la Biblioteca Pública como bibliotecario, en 1967 tuvo que retirarse. Al final de su vida fue escritor de poesía.
SÁLVAME
Sálvame de las guirnaldas
hora que avanzas
y permíteme alentar en aquélla mi ley
los eneros cansados
nuestras águilas en tierra arenosa
la tierra
aquí sembraremos los huesos y el viento
¡que puros sean los espacios!
¡que la comunión santa sea para la rata
y para esos que están en el camino y en los Cárpatos
y cuando con plumas de oca envueltos
los niños estén de regreso
quítales a las aguas la mirada!
así en la ropa de la tierra
nace el poema
nuestro único acreedor
LOS TÉMPANOS
Los témpanos de hielo flotaban en el río
como si alguien hubiese nacido
En los brillos de la ciudad quemaba yo las raíces
Un niño caminando erecto como una jabalina
cantaba
[Traducción de Edward Stachura]
Edycie Stein
Jakim to nożem wbijasz się
siostro w księżyca sierść
o wstęgo niedziel szczęko na oku
w oświęcimskich kazamatach
ofiara spełniona
Ty nam siły przydaj i rozmachu
na ostatek wieku,
bo nie ma siły rozmawiać już o celach ostatnich
dopóki krew mam w żyłach i krzepnie na mrozie
całopalnej godziny
stygmacie siostro miłosierna
jako nie potępiam
w krzyżowej wędrówce
do celu anielskiej godziny
topazie jaśniejący
Ty rozumiesz ich język
on Cię usprawiedliwia na wieki
kruchy most
ludzki cios
próżny trud
gwiżdże kos
tak można pisać bez końca
a na wysokościach Apollo i Atena
na rydwanie Heliosa
pędzi w śnie
w senne niebiosa
bóle ranią
krew nie krzepnie
dziecko martwe
nawet westchnie
i tak można bez końca
a nieskończony Bóg
rozpatruje na nieskończonych zebraniach
nasze losy nasze zbawienie
a Jesieninowie w noc martwą
wołają nadaremno Pomóż mamo
idę po żużlu w dniu gasnącym
czy powitasz mnie hojnie
moja wybranko
już rybitwy świecą blaskiem
by mnie oślepić i zabrać mi wszystko
ja Ci wybaczam maszynerio ciemna
ja Twoje dzieci usynowię w cieniu,
zamiast na świecie, żyję w marzeniu
de facto
zabiegany zmęczony po zabiegach miłosnych
siedzę nad kawą w restauracji
i myślę czy warto tracić zdrowie dla jakiejś panienki
mężatki - rozwódki
warto trochę złamać spodnie
brzuch wygładzi się ładnie
w dniu święta Faustyny Kowalskiej
modlę się bym nie upadł za nisko
tracąc swoje imię nazwisko i przezwisko
ktoś powtórzył te same inicjały smutku
potem się dźwignął
jak wieczór
zapada się w słońce alkohol
z południa z terenowych świateł
jak sklep przyrody,
piszę w skrzydłach dni
zimnych od noży świateł
ścieżka do pszenicy
ścieżka do żyta
wczoraj byłaś panna
dzisiaj kobieta
ciało falujące falą, tak
drzesz mi skórę jak potomek
zza rogatek terezjaszowy
z tomu: Ręce Marii Magdaleny (2000)
na ławce w parku siedzi chłopiec z dziewczyną
marku hłasko ona nie puszcza się z każdym
może za nieba lub wiatru przyczyną
jej włosy śpiewają odę do boga
życzę jej świetlistej dali i kącika w domu
by w niebieskiej halce spała jak odaliska
teraz lato przyjdzie jej zbierać zboże
i nie daj boże by krew jej zrosiła ściernisko
a gdy miesięczna krew zasklepi jaskry
spojrzyj na nas muzo wszelkiego porządku
w naszym powiecie odmieniają się fakty
ale czerwień i pot to święto obrządku
a błękit to dobre dla poetów
niestety
z tomu: Bądź pozdrowiona chwilo... (1989)
No hay comentarios:
Publicar un comentario