Krystyna Lenkowska
(Polonia, nació en 1957) - poeta, profesora de Inglés, traductora de la literatura anglosajona.
Poemas, fragmentos de prosa, traducciones, ensayos, notas y entrevistas publicadas en varias revistas literarias en Polonia (Frazie, Nowej Okolicy Poetów, Poboczach, Pracowni, Przekroju, Toposie, Twórczości, Tyglu, Zeszytach Literackich, Znad Wilii). Sus poemas fueron publicados en los Estados Unidos, traducidos por Ewa Hryniewicz-Yarbrough, en Absinthe, Boulevard, Chelsea, Confrontation.
Obra:
1991 Walc Prowincja (Rzeszów)
1999 Nie deptać przylaszczek / Keep off the Primroses (YES, Rzeszów)
2002 Pochodnio, różo (Wydawnictwo Nowy Świat , Warszawa)
2003 Wiersze Okienne (Podkarpacki Instytut Książki i Marketingu, Rzeszów)
2005 Wybór Ewy / Eve's Choice (Polski Instytut Wydawniczy, Warszawa)
2008 Sztuka białego (Instytut Wydawniczy Erica, Warszawa)
2010 Tato i inne miejsca (Miniatura, Kraków)
2013 Kry i wyspy (Mitel, Rzeszów)
2014 Zaległy list do pryszczatego anioła / An Overdue Letter to a Pimply Angel (Mitel, Rzeszów)
Poemas / Krystyna Lenkowska
Adán le dijo a Seth
Besa
pero ten cuidado de no dejar que el grano cosechado
caiga de tu boca
como una palabra ruin
entonces la madera de la cruz no ha de crecer
en el jardín y no habrá
nada que cargar.
El ojo de John Keats en Roma
Durante horas se pone de pie en la ventana
de vez en cuando se proyecta en la escalinata de la Plaza de España
o en el Tíber
revienta
en los peldaños y luego como una medusa de gel
regresa intacto a la palma morena
del vendedor ambulante
nada
en el agua y luego echa a volar para secar sus alas
barre los arcos de Adriano que constelan los puentes
el cielo de los domos del Vaticano
las caravanas de pinos del horizonte
en la noche ordena el mismo vino
en el mismo bar
por fin regresa a la ventana y escribe en el cristal con su dedo
la muchedumbre en las escaleras no lo deja dormir
y él no sabe qué hacer después
así que vuelve a empezar
desde la pupila
desde la entraña.
Un hogar para los pacientes de Alzheimer
La puerta del cuarto de Papá está cerrada con llave desde afuera
a las 6 cero cero en punto
todos pueden girar la cerradura a la derecha
y entrar
nadie puede abrirla desde el otro lado
nadie puede salir como si nada
puesto que no sales al cosmos
en un cuerpo sin armadura
si fijas la mirada durante mucho tiempo y ves detenidamente
si empujas dentro del picaporte
éste zumba y se abre como la luz
luego alguien entra y sonríe
trae una manzana brillosa y un pan dulce
y pronto desaparece o se tranforma en alguien que deja
la misma manzana
más tarde puedes cerrar los ojos y esperar
si no puedes esperar puedes quitar la manija del picaporte
y esconderla en el bolsillo trasero de tus pants
que ahora está en tu barriga
no puedes soltar prenda tienes la manija
que da al mundo en el que eres alguien
que sabe
quién soy yo.
Una carta demorada a un ángel barroso
¿Te acuerdas del olor a nieve llena de tizne
que calentaba
la chimenea?
¿y del sabor de las ramas de abeto?
en la mañana empujaste mansamente mi
trineo
oxidado para que yo antes pero antes que todos
pudiese dejar victoriosas huellas
de invierno en el jardín
en la noche colgabas orgullosamente
en el árbol de enaguas
rosas hechas de pañuelo de papel por
todas partes
yo no podía contarlos a todos
la felicidad según decías es no saber
cuánto de ella posees
un invierno robaste
atrás del árbol de Navidad
drapeado en su encaje de escarcha
unos calcetines la faja blanca que tus primeros
grilletes de femenidad no querían dejarte
sola tocaste tus muslos bajo la falda para hacer que fueran
reales
estabas hormonalmente triste de felicidad
justo como más tarde aquella primavera
tu primer óvulo fue
fertilizado con una vida
divina y creció
en tu boca
para estirar tu paladar
salado y amargo hasta hacerlo globo
de inútil esperanza decembrina
conocías todos sus parámetros
eras todavía mi ángel
cuando te rompiste en extremidades y caíste
suavemente no te entregué
un ala perdóname
yo también era un pájaro
barroso y sin vuelo
gloria a ti ave
celestial
salida del árbol
de la vida.
Yo - Ella
Esta anciana con sombrero y estola de visón en hombros
que celebra su memoria
soy yo
La miro de muy cerca puedo ver claramente
sus líneas de expresión
alza una galleta con un hueco en medio al lugar pálido de su piel
donde solían estar mis labios
abre su cara y pone la galleta pegada a su dedo
el dedo tiene articulaciones gruesas como una ramita primaveral
como Edith Piaf
¿cómo le haré para tocar tu cuerpo con la mano de ella en forma de garra?
ella alza su rostro a la altura del tuyo cierro mis párpados
olvida que no tiene labios
y yo olvido.
Rzeszów
Por primera vez la ciudad llegó a mí en la noche
asomados en la ventana todos esperaban un cometa
pensé que las estrellas ardían con un fuego vivo
y temía poner mi ojo
avanzó el cielo sobre mí desde la calle
pasó de largo pero regresó otra vez en sueños y en las horas de vigilia
murmuró el aire mientras el abuelo contaba los resplandores
y se preguntaba si no estallaría una guerra en el cosmos
esa calle se llamaba la Calle del Carnicero
pero carne no tenía sólo caballos vivos
huí hacia los caballos y las orillas del Wislok
donde los gitanos golpeaban sartenes de cobre como tambores
por primera vez Rzeszów vino en la noche
y aunque nadie dijo la palabra
sentí que la urbe bañando en oscuridad vagaba por la tierra y el cielo
y que seguiría ahí al despuntar el día.
Versiones de Françoise Roy,
a partir de las versiones del polaco al inglés de Ewa Hryniewicz-Yarbrough
http://luvina.com.mx/luvina.html
Powiedział Adam do Seta
Całuj
ale uważaj żeby ziarno urodzaju
nie wypadło z ust
jak złe słowo
wtedy drzewo krzyża nie urośnie
w ogrodzie i nie będzie
czego dźwigać.
ale uważaj żeby ziarno urodzaju
nie wypadło z ust
jak złe słowo
wtedy drzewo krzyża nie urośnie
w ogrodzie i nie będzie
czego dźwigać.
Oko Johna Keatsa w Rzymie
Całymi godzinami stoi w oknie
czasem rzuca się na Hiszpańskie Schody
lub do Tybru
jeśli na schody
rozpryskuje się a potem wraca nietknięte
jak żelowa meduza do ciemnoskórej dłoni
ulicznego sprzedawcy
jeśli do wody
pływa a potem lata żeby wysuszyć skrzydła
omiata mostom łuki Hadriana
niebo kopułom Watykanu
horyzontom – karawany pinii
wieczorem zamawia to samo wino
w tym samym barze
w końcu wraca do okna i pisze palcem na szybie
tłum na schodach nie daje zasnąć
ono nie wie co się robi dalej
więc zaczyna wszystko od początku
od źrenicy / od jądra.
czasem rzuca się na Hiszpańskie Schody
lub do Tybru
jeśli na schody
rozpryskuje się a potem wraca nietknięte
jak żelowa meduza do ciemnoskórej dłoni
ulicznego sprzedawcy
jeśli do wody
pływa a potem lata żeby wysuszyć skrzydła
omiata mostom łuki Hadriana
niebo kopułom Watykanu
horyzontom – karawany pinii
wieczorem zamawia to samo wino
w tym samym barze
w końcu wraca do okna i pisze palcem na szybie
tłum na schodach nie daje zasnąć
ono nie wie co się robi dalej
więc zaczyna wszystko od początku
od źrenicy / od jądra.
W domu opieki społecznej
Drzwi do pokoju ojca są zamykane od zewnątrz
o godzinie osiemnastej zero zero
każdy może przekręcić zamek w prawo
i wejść do środka
nikt nie może otworzyć go z drugiej strony
nikt nie może wyjść tak po prostu
bo nie wychodzi się w kosmos
w nieopancerzonym ciele
jeśli się patrzy bardzo długo i intensywnie na drzwi
jeśli się przenicowuje właz drzwi
one szumią i otwierają się jak światło
wtedy ktoś wchodzi do wewnątrz i uśmiecha się
przynosi błyszczące jabłko i słodką bułkę
zaraz znika albo staje się kimś innym kto zostawia /
to samo jabłko
potem można zamknąć oczy i czekać
jeśli nie da się czekać można wymontować klamkę włazu
schować ją do tylnej kieszeni spodni od dresów
która teraz jest na brzuchu
nie wolno zdradzić że ma się klamkę
do świata w którym jest się kimś
kto wie / kim jestem.
o godzinie osiemnastej zero zero
każdy może przekręcić zamek w prawo
i wejść do środka
nikt nie może otworzyć go z drugiej strony
nikt nie może wyjść tak po prostu
bo nie wychodzi się w kosmos
w nieopancerzonym ciele
jeśli się patrzy bardzo długo i intensywnie na drzwi
jeśli się przenicowuje właz drzwi
one szumią i otwierają się jak światło
wtedy ktoś wchodzi do wewnątrz i uśmiecha się
przynosi błyszczące jabłko i słodką bułkę
zaraz znika albo staje się kimś innym kto zostawia /
to samo jabłko
potem można zamknąć oczy i czekać
jeśli nie da się czekać można wymontować klamkę włazu
schować ją do tylnej kieszeni spodni od dresów
która teraz jest na brzuchu
nie wolno zdradzić że ma się klamkę
do świata w którym jest się kimś
kto wie / kim jestem.
Zaległy list do pryszczatego anioła
Czy pamiętasz ten zapach śniegu
z sadzą jeszcze ciepły
z komina?
i smak ściętej jedliny?
rano ciągnąłeś pokornie moje
zardzewiałe
sanki abym pierwsza z pierwszych
zostawiła tryumfalne ślady
zimy na podwórku
a wieczorem wisiałeś dumnie
na drzewku w różowych
spódniczkach z bibułki wysoko
i nisko
nie mogłam cię zliczyć
szczęście jest wtedy mówiłeś kiedy
nie wiadomo ile go jest
pewnej zimy przemknąłeś
za choinką
w pończochach w koronkową
szadź białe halterki twoje pierwsze
dyby kobiecości nie dawały Ci
spokoju wciąż głaskałeś
uda pod spódniczką aby urzeczywistniać ich
materię
byłeś hormonalnie smutny ze szczęścia
podobnie jak potem owej wiosny kiedy
twoje pierwsze jajeczko zostało
zapłodnione jednym boskim
życiem i rosło
w ustach
rozciągało twoje gorzkosłone
podniebienie w balon
beznadziejnej grudniowej nadziei
znałeś jego wszystkie parametry
wciąż jeszcze byłeś moim aniołem
kiedy pękałeś na członki i spadałeś
cicho nie podałam ci
skrzydła wybacz
sama byłam pryszczatym
nielotem
bądź pozdrowiony ptaku
boży
z drzewka
żywota.
z sadzą jeszcze ciepły
z komina?
i smak ściętej jedliny?
rano ciągnąłeś pokornie moje
zardzewiałe
sanki abym pierwsza z pierwszych
zostawiła tryumfalne ślady
zimy na podwórku
a wieczorem wisiałeś dumnie
na drzewku w różowych
spódniczkach z bibułki wysoko
i nisko
nie mogłam cię zliczyć
szczęście jest wtedy mówiłeś kiedy
nie wiadomo ile go jest
pewnej zimy przemknąłeś
za choinką
w pończochach w koronkową
szadź białe halterki twoje pierwsze
dyby kobiecości nie dawały Ci
spokoju wciąż głaskałeś
uda pod spódniczką aby urzeczywistniać ich
materię
byłeś hormonalnie smutny ze szczęścia
podobnie jak potem owej wiosny kiedy
twoje pierwsze jajeczko zostało
zapłodnione jednym boskim
życiem i rosło
w ustach
rozciągało twoje gorzkosłone
podniebienie w balon
beznadziejnej grudniowej nadziei
znałeś jego wszystkie parametry
wciąż jeszcze byłeś moim aniołem
kiedy pękałeś na członki i spadałeś
cicho nie podałam ci
skrzydła wybacz
sama byłam pryszczatym
nielotem
bądź pozdrowiony ptaku
boży
z drzewka
żywota.
Ja - Ona
Ta stara kobieta w kapeluszu i etoli z norek na ramionach
świętująca tu swoją pamięć
to ja
przyglądam się z bliska widzę dokładnie każdą promienistą
zmarszczkę jej uśmiechu
podnosi ciasteczko z dziurką do bladego miejsca skóry które
kiedyś było moimi ustami
otwiera twarz i wkłada do niej ciasteczko nabite na palec
palec jest zgrubiały w kostkach jak wiosenna gałązka
jak Edith Piaf
jak ja teraz będę dotykać twojego ciała jej krogulczą piszczelą?
podnosi twarz do twojej twarzy przymykam powieki
zapomina że nie ma warg
zapominam.
świętująca tu swoją pamięć
to ja
przyglądam się z bliska widzę dokładnie każdą promienistą
zmarszczkę jej uśmiechu
podnosi ciasteczko z dziurką do bladego miejsca skóry które
kiedyś było moimi ustami
otwiera twarz i wkłada do niej ciasteczko nabite na palec
palec jest zgrubiały w kostkach jak wiosenna gałązka
jak Edith Piaf
jak ja teraz będę dotykać twojego ciała jej krogulczą piszczelą?
podnosi twarz do twojej twarzy przymykam powieki
zapomina że nie ma warg
zapominam.
Rzeszów
Po raz pierwszy miasto przyszło do mnie nocą
wszyscy w oknie czekali na jakąś kometę
wydawało mi się że gwiazdy żywym ogniem świecą
i bałam się włożyć oko w magiczną lunetę
a niebo sunęło na mnie od strony ulicy
przeszło obok ale potem wracało na jawie i we śnie
mruczało powietrze dziadek błyski liczył
i pytał czy kosmos wojny nie przyniesie
na tamtą ulicę wołali Rzeźnicza
ale nie było tam mięsa tylko żywe konie
uciekłam do koni i nad brzeg Wisłoka
gdzie w miedziane rondle jak w gongi stukali Cyganie
po raz pierwszy Rzeszów pojawił się nocą
i choć wtedy nikt głośno nie wymówił słowa miasto
czułam że to ono po ciemku szło niebem i ziemią
i jutro wciąż tu będzie gdy zrobi się jasno.
wszyscy w oknie czekali na jakąś kometę
wydawało mi się że gwiazdy żywym ogniem świecą
i bałam się włożyć oko w magiczną lunetę
a niebo sunęło na mnie od strony ulicy
przeszło obok ale potem wracało na jawie i we śnie
mruczało powietrze dziadek błyski liczył
i pytał czy kosmos wojny nie przyniesie
na tamtą ulicę wołali Rzeźnicza
ale nie było tam mięsa tylko żywe konie
uciekłam do koni i nad brzeg Wisłoka
gdzie w miedziane rondle jak w gongi stukali Cyganie
po raz pierwszy Rzeszów pojawił się nocą
i choć wtedy nikt głośno nie wymówił słowa miasto
czułam że to ono po ciemku szło niebem i ziemią
i jutro wciąż tu będzie gdy zrobi się jasno.
No hay comentarios:
Publicar un comentario